ETAP 4: Nasz Wielki Dzień

Ślub za granicą - Ślub w Europie - Ślub w Portugalii - Ślub na Maderze

W końcu nadszedł nasz wielki dzień – nasz ślub na Maderze, na który tak wyczekiwaliśmy od miesięcy. Oczywiście, był to jeden z najpiękniejszych dni mojego życia… Nie wszystko było idealnie, ale i tak było idealnie…

Dzień naszego ślubu

Dzień zero zaczęliśmy od spotkania się całą damską częścią rodziny u fryzjera w centrum Funchal, gdzie zostałyśmy wypięknione od stóp do głów przez zespół makijażystek i fryzjerek. Moja ukochana mama wyglądała niczym holenderska królowa.

Tak naprawdę nie mieliśmy w ciągu dnia zbyt wielu obowiązków. Większość spraw została oddelegowana lub załatwiona wcześniej. Po powrocie do hotelu zajęliśmy się pakowaniem prezentów dla gości, rozłożeniem gadżetów, ułożeniem ważnych dla nas ozdób na stołach sali weselnej oraz… wyglądaniem za okno na stan pogody… 

Niestety, pogoda w październiku jest dość ryzykowna, a nasza ceremonia miała odbyć się na świeżym powietrzu, na pomoście pomiędzy dwoma basenami. Pomimo że cały tydzień był gorący i słoneczny, w dzień naszego ślubu niebo wyglądało bardzo podejrzanie…

Hotel wyjaśnił nam, że w razie prognoz lub oznak deszczu, krzesła zostaną przeniesione do auli głównej, która niestety nie jest już tak atrakcyjna jako miejsce na ceremonię. Oczywiście dobrze jest mieć opcję ratunkową, ale mimo to, przykro byłoby nam zrezygnować z opcji ślubu z pięknym widokiem na ocean, która przecież była głównym powodem wyboru tego właśnie hotelu. Tymczasem zbliżała się pora lunchu, a białe krzesła wciąż stały na pomoście… 

Suknia ślubna

Zacisnęliśmy kciuki.

Wszystko inne było już gotowe. My byliśmy gotowi… I zaskakująco spokojni. Wróciliśmy do pokoju i użyliśmy tej okazji do złapania się za ręce, spojrzenia sobie głęboko w oczy, podsumowania całej naszej ścieżki przebytej razem do tego właśnie dnia, tego momentu, wymiany kilku ważnych słów… docenienia tego, że znaleźliśmy się w końcu i spojrzenia z szerokim uśmiechem na twarzy w całą naszą czekająca na nas przyszłość…

A białe krzesła wciąż stały na pomoście…

O godzinie 4.00 zaczęło się! Przez nasz pokój hotelowy przebiło się naście osób, łącznie z fotografem, próbującym złapać kilka przygotowawczych ujęć w tym całym tornadzie.

Suknia ślubna
Fot. Miguel Ponte Photography
Spectacular ocean view venue in Madeira, Portugal ~ Slub na Maderze; idealne miejsce na ślub w plenerze i ślub z widokiem na ocean
Fot. Miguel Ponte Photography

Stres zaczęłam czuć dopiero o godzinie 4.45, gdy spojrzałam w dół i zobaczyłam na pomoście gości powoli zaczynających zajmować miejsca na białych krzesłach. Mój już-prawie-mąż zszedł na dół witać ich.

Ja, mój mający prowadzić mnie do ślubu tata, świadkowa, oraz wydelegowana do niesienia obrączek ośmioletnia siostrzenica Anielka zostaliśmy w pokoju, gdzie mieliśmy być odebrani przez weselnego przedstawiciela hotelu, jak to określili pracownicy: „gdy już nadejdzie pora”.

Stres udzielił się nam wszystkim po równi… Tuptaliśmy po pokoju w lewo i prawo i…  czekaliśmy. Obserwowałam moja ośmioletnią siostrzenicę Anielkę i widziałam jak próbuje uporządkować myśli na temat wszystkiego, co się wokół niej dzieje, oraz tego, jak ważne dostała zadanie. 

Widziałam jej strach, gdy trzymała kurczowo w swoich malutkich rączkach pudełko z obrączkami. Do dzisiaj jestem mojej kochanej siostrzenicy wdzięczna, za więcej odwagi niż ciocia w jej wieku, za to, że zdobyła się… i poszła, dzielnie, bez słowa skargi, sama, jako pierwsza, w obcym kraju, w którym nigdy nie była, będąc obserwowaną przez dziesiątki obcych twarzy oraz pana z wielkim aparatem dającym jej instrukcje w języku, którego prawie nie rozumie…

Jest zdecydowanie moją wielką małą bohaterką…

wesele w Funchal na Maderze - przepiękna druhna z bukietem
Moja mała, wielka, ukochana bohaterka. Fot.: Miguel Ponte Photography

Godzina naszego ślubu

Nagle, usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Otworzyła świadkowa, a w progu stał przedstawiciel hotelu, ogłaszający głośno i krótko: „Zapraszamy. To już czas”.

Droga z pokoju na dziesiątym piętrze na miejsce ceremonii trwała wieczność, a przynajmniej na moich nogach z waty…

Wejście na biały dywan prowadzący do miejsca ceremonii, gdzie czekał na mnie małżonek oraz kilkadziesiąt ukochanych osób. To ten moment, ten wzrok męża, ten pełen szacunku pocałunek w rękę od mojego ojca oddającego moją dłoń mężowi…

 Tych momentów się nie zapomina.

Ceremonia ślubna na Maderze
Fot.:Miguel Ponte Photography
Spectacular ocean view venue in Madeira, Portugal ~ Slub na Maderze; idealne miejsce na ślub w plenerze i ślub z widokiem na ocean
Fot.:Miguel Ponte Photography

Z każdą minutą powoli zaczęły odchodzić emocje. Ceremonia prowadzona była przez przedstawiciela urzędu stanu cywilnego, po portugalsku, wraz z tłumaczką (i naszą organizatorką w jednej osobie) na angielski. Niestety nie trafił się nam najbardziej entuzjastyczny pan urzędnik, jednak nasza organizatorka zrobiła wszystko, aby dodać do formalności ceremonii trochę ciepła, uczuć… I humoru.

Choć humoru dodałam najwięcej chyba ja sama… Oczywiście nie obeszło się bez weselnej wpadki przy składaniu przysięgi… Zgadnijcie, kto ją popełnił? Podpowiem, że nie mój małżonek. 🙂

Spectacular ocean view venue in Madeira, Portugal ~ Slub na Maderze; idealne miejsce na ślub w plenerze i ślub z widokiem na ocean
Fot. Miguel Ponte Photography

Ceremonia skończyła się bardzo szybko, potem były już tylko gratulacje od gości, uściski, i zdjęcia, zdjęcia, zdjęcia. Cocktail hour w przepięknym ogrodzie o piętro wyżej, podczas którego spadło na nas kilka symbolicznych kropel deszczu „na szczęście”, a po nich wyszła przepiękna tęcza. Sesja zdjęciowa, rozmowy z gośćmi, a po nich zejście na dół do sali weselnej, gdzie czekał na nas długi, bo ponad trzygodzinny obiad.

Jednym z ostatnich punktów obiadu weselnego było krojenie tortu i wzniesienie toastu szampanem na tym samym pomoście nad oceanem, na którym składaliśmy swoją przysięgę kilka godzin wcześniej. Tort stał pięknie przygotowany na samym końcu pomostu, a żeby się do niego dostać musieliśmy przejść przez świetlisty tunel stworzony przez naszych dostojnych i jakże kochanych gości stojących po obu stronach z zapalonymi sztucznymi ogniami w rękach. Był to bardzo miły akcent, który przepięknie został uwieczniony na zdjęciach.

wesele w Funchal na Maderze
Toast weselny. Fot. Miguel Ponte Photography

Po torcie, czyli około godziny 23.00 otwarty został bar, i otwarty pozostał, do czasu aż goście (lub raczej ich partnerki) zdecydowali, że skosztowali już wystarczająco dużo madereńskich drinków… I mimo to, że poza muzyką z głośników, nie było DJ’a, zespołu ani „tańców i hulańców”, obiad weselny zakończył około godziny trzeciej nad ranem.

Fot.:Miguel Ponte Photography
Torebki na prezenty dla gosci weselnych - artykuły ślubne z Aliexpress
Prezenty dla gośći weselnych. Fot.:Miguel Ponte Photography

Podczas całego wydarzenia, doświadczyliśmy wyśmienitego i wzorowego traktowania ze strony hotelu. Zawsze z nienagannymi manierami i uśmiechem byli na nasze zawołanie, a wszystkie problemy, nawet najmniejsze zostawały traktowane poważnie. Nigdy nie usłyszeliśmy słowa „nie”, wszystko było możliwe i do załatwienia. Na przykład, gdy jeden z gości prosił o drinki, których nie było w naszym kontrakcie, lub, gdy pozując do zdjęć zabrudziłam sobie suknię. Zostałam natychmiastowo zabrana podziemnymi korytarzami do hotelowej pralni, gdzie sześciu pracowników ze szczoteczkami szorowało mój tren aż do skutku. Szacunek do gości i bycie im pomocnym czuć było w każdym momencie naszego pobytu. 

Po zakończonej imprezie o nic nie musieliśmy się martwić, wróciliśmy do pokoju, gdzie czekało na nas udekorowane płatkami róż łoże, szampan oraz truskawki w czekoladzie wraz z życzeniami od hotelu.

” Jakie pięęękne…” westchnęliśmy, po czym strzepnęliśmy płatki róż na ziemię i padliśmy spać jak zabici.

 

Ciekawi Was, czy to koniec naszej ślubnej przygody? Otóż nie, zapraszamy na cześć piątą i ostatnią.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *