Szkoła oferuje turystom odebranie z głównych hoteli na południowo-wschodniej Maderze, i tak też było w moim przypadku, co bardzo, bardzo doceniam.
Po dotarciu na plaże w Machico nadszedł czas wciskania się w diabelskie kombinezony. Po próbach wciskania się w strój przed canioningiem kilka dni wcześniej została mi niezła trauma… Na szczęście okazało się, że stroje surfingowe są bardziej elastyczne i udało się bez dramatów.
Łącznie było nas troje. Ja i dwóch aspirujących surferów z Anglii. Lekcje surfingu nigdy nie są liczne, jeden instruktor może mieć pod opieką maksymalnie 5 uczniów jednocześnie.
Lekcja rozpoczęła się na plaży- wprowadzeniem do zasad bezpieczeństwa i nauką sekwencji wstawania na deskę z pozycji leżącej. Wszystkie treningi z burpees i przyciąganiem kolan do boku w pozycji pompki z Chodakowską przydały się tu idealnie!
A następny krok- do wody.
Nie powiem, nie było łatwo, ale z każdym upadkiem załapywałam więcej wyczucia. Przydały się też lekcje karate z dzieciństwa, bo gdzieś około dziesiątej próby, w końcu utrzymałam się na desce aż do samego końca! Po dwudziestym upadku, w końcu poczułam moment, jakbym naprawdę surfowała. A po trzydziestym razie nie miałam już siły na trzydziesty pierwszy…